fbpx
Strona Główna NewsyAktualności Sat wspomina premierę kultowego albumu Fonky Family “Si Dieu Veut”

Sat wspomina premierę kultowego albumu Fonky Family “Si Dieu Veut”

by Tymek
558 wyświetleń

Sat wspomina premierę kultowego albumu Fonky Family “Si Dieu Veut”

Marsylia, rok 1998. Fonky Family rzuca na półki sklepowe swój pierwszy album “Si Dieu veut”. Skończyła się pewna era: uliczny rap grupy – niektórzy powiedzieliby “rap osiedlowy” – kontrastował z tendencją do fikcyjnych narracji i dyskursu politycznego, które były obecne na marsylskiej scenie rapowej do tego czasu. Akhenaton zwierzył się w 1996 roku, że “wierzy w yin i yang”. Co na to Le Rat Luciano? “Mam to w dupie”. Nie przeszkodziło to liderowi IAM, który był odpowiedzialny za wystawienie FF na widok publiczny, w poparciu ekipy szerzącej hasło “Jebać wszystko”. Dominująca scena marsylska zróżnicowała się, ale pozostała zjednoczona, u progu czegoś, co można określić jako jej złota era. Dyskurs niesiony przez Le Rat Luciano, Sata, Don Choa i Menzo w pełni wpisywał się w kierunek, w którym podążał francuski rap. Poczucie surowego obrazu – momentami także humoru – krzycząca energia i przesiąknięta każdą częścią skóry marsylska tożsamość, urzekają słuchacza. Te cechy podkreślają sprawne i dziwnie ewoluujące produkcje nadpobudliwego Pone. Do tego stopnia, że zapomina się o mniej zaawansowanej technice rapowania, niż to co powstawało w tym samym czasie w aglomeracji paryskiej – co nie przeszkadza marsylskiej grupie wystawić dobrego występu u boku Les X a.k.a X-Men w utworze “Maintenant ou jamais”. Grupa chce naznaczyć francuski rap swoją pieczęcią “FF”. Efekt był udany: płyta otrzymała w maju 2000 roku certyfikat podwójnej złotej płyty (ponad 200 tys. sprzedanych płyt), pozostawiając trwały ślad i duże oczekiwania fanów na przyszłość. Krążek na stałe wpisał się do kanonu francuskiego rapu, a Fonky Family zyskali legendarny status. Aby przypomnieć Wam ten krążek w 25 rocznicę jego premiery, prezentujemy wspomnienia odnośnie płyty jakie kilka lat temu na łamach portalu ABCDRduson zaprezentował Sat.

W 1996 roku IAM stworzyło Côté Obscur, przedstawili nam propozycje kontraktów i podpisaliśmy z nimi umowę. Bardzo szybko udostępnili nam budżet, dzięki czemu Pone i Djel mogli zacząć pracę i nagrywać dema w studiu Le Petit Mas w Martigues. Uporządkowaliśmy to, co nagraliśmy wcześniej w chaotyczny sposób u Pone. Pracowaliśmy bardzo ciężko, więc kiedy powiedzieli nam “Ogień!”, mieliśmy już gotowych kilkanaście tytułów. Mieliśmy jednak ogromną presję! Wiedzieliśmy, że nie możemy sobie pozwolić na porażkę, że nie mogliśmy przepuścić tej szansy, którą dostaliśmy od losu. Rzuciliśmy wszystko. Ci, którzy pracowali, przestali pracować, ci, którzy zajmowali się biznesem, przestali, ci, którzy chodzili do szkoły, przestali chodzić… To był trudny czas: nie mieliśmy pieniędzy, ale włożyliśmy wszystko w ten projekt. Pone był prawdziwym artystycznym reżyserem albumu. Ponieważ wszystko działo się u niego, potrafił skierować naszą energie i sprawić, że album wyglądał jak coś, żeby wszystko przypominało utwory. Trochę jak RZA w Wu-Tang. To on sugerował nam featuringi, jak choćby wspólny kawałek z Les X a.k.a. X-Men… Miał duży dystans do tego wszystkiego. Podobnie: kiedy myśleliśmy, komu powierzyć miks, to Pone powiedział: “Chcemy Mario Rodrigueza”. My patrzyliśmy na niego zdziwieni: “Kim on jest?” Powiedział nam, żebyśmy mu zaufali, że widział jego nazwisko na albumach Mobb Deep, Notorious B.I.G., Mary J Blige, LL Cool J… Facet, który ma swój styl. Chciał kogoś, kto by nam pomógł i poprowadził na dobre tory. Spędziliśmy lato 1997 roku nagrywając album. Odkrywaliśmy wszystko, bo nie mieliśmy prawie żadnego doświadczenia w pracy studyjnej poza “Bad Boys de Marseille”, dużo się uczyliśmy. Robiliśmy album i czuliśmy, że coś się dzieje, cały czas się rozwijaliśmy. Dzień spędzaliśmy w studio, a nocą pisaliśmy teksty i robiliśmy beaty… Prawie nie spałem: mogliśmy umrzeć w tamtym czasie! To był szalony rytm, ale chcieliśmy, żeby album był perfekcyjny. Pod koniec nagrań, byliśmy zadowoleni. Mimo to nie ma nic bardziej niedoskonałego niż “Si Dieu veut…”! Ale to też jest jego największy urok. Kiedyś usłyszałem Jay-Z mówiącego, że jego pierwszy album w karierze jest czymś niewinnym. To dokładnie to: utwory trwające sześć minut, brak formatu radiowego, refren pojawiający się po czterech minutach… Ale w tamtym czasie byliśmy bardzo dumni z albumu: było tam wszystko – realizm, szczerość, smutek, melancholia i jednocześnie lekki, szalony aspekt. Podsumowywał nasze życia i każdego członka zespołu w tamtym okresie. Kochaliśmy ten album, poza momentem ruszenia w trasę, bo zorientowaliśmy się, że nie mieliśmy w repertuarze nic na scenę. Poza “Sans rémission”, to nie były utwory, które by się do tego nadawały. Były zbyt powolne, zbyt długie…”

W materiale wykorzystano teksty z portali LeBonSon i ABCDRduson

Zobacz także